Witam Cię serdecznie w pierwszym z serii poradników dotyczących komponowania zestawu komputerowego. Powstaje on na kanwie serii Actina DIY, która zachęca do własnoręcznego składania swoich jednostek i poznawania ich składowych.
Od zasilacza zaczynam ze względu na fakt, że wokół tego tematu krąży wiele mitów, niedomówień i zaszłości dawnych czasów. Powielane przez malkontentów banialuki ciągnął się po forach i grupach po dziś dzień. Wykluwają się tezy pokroju tej, że każdy zasilacz działa najlepiej w połowie swojego obciążenia, co jest bujdą na resorach.
W każdym micie jest ziarnko prawdy!
Masz rację! Takie prawdy działają dziś tylko dla starych zasilaczy i nowych z niskiej i średniej półki. Wyskakując ponad elektryczną pospolitość do 250 zł dostajesz już konstrukcje, które dostarczają jednostajnej efektywności przez niemal cały zakres mocy. Tylko bardzo niskie i wysokie pobory są dla nich kłopotliwe.
Na szczęście producenci zasilaczy mają odpowiednie parcie na nowe rozwiązania, co realizuje się w popularyzacji nie tylko certyfikatu 80 PLUS GOLD, ale i PLATINUM. Oznaczenia odnoszą się do efektywności prądowej zasilacza. Im mniejsza strata pomiędzy gniazdkiem, a procesorem, kartą graficzną i resztą podzespołów, tym wyższy kolor można przyznać.
Dla Ciebie jako konsumenta taki certyfikat nie przynosi wielkich korzyści finansowych w postaci znacznego zmniejszenia rachunku za prąd. Jest jednak dowodem na to, że główne komponenty zasilacza dobrze ze sobą współgrają i się nie przegrzewają. W końcu jakakolwiek ucieczka prądu w takim układzie elektronicznym odbywa się przez jego przemianę w ciepło.
Jeżeli chodzi o mit połowicznego obciążenia, to ten potwierdziłem ostatnio przy niezależnych testach, przeprowadzonych na zasilaczu SilentiumPC Vero L2 500 W. Okazało się, że jednostka nie jest w stanie wygenerować pełnej mocy znamionowej, bo wcześniej się wyłącza. Gdy jednak obciążyliśmy ją do połowy, to wszystko działo stabilnie, a konstrukcja trzymała poprawne napięcia. Nawet nie było większych tętnień.
Dlaczego piszę akurat o tym zasilaczu? Bo jest on jedną z najpopularniejszych w Polsce jednostek. Dodatkowo nowe komputery do 4000 zł pobierają okolice 300 W, więc Vero L2 bardzo często je napędza.
Brak tętnień jest bardzo ważny dla płyty głównej, bo z dobrą jakością prądu kondensatory nie muszą się wciąż ładować. To zmniejsza ich zużycie i przedłuża żywotność płyty głównej.
Przechodząc w wyższe pułapy cenowe warto przeznaczyć około 7-10% wartości całego PC na zasilacz. Odpowiednia klasa produktu da długoletni spokój, nawet przy podkręcaniu. Dodatkowo wraz z takimi konstrukcjami otrzymuje się długie gwarancje producenta, sięgające i 10 lat.
Poprawia się też sporo rozwiązań technologicznych, bo pojawiają się półpasywne, czy nawet w pełni pasywne zasilacze. Wentylator często uruchamia się dopiero po przebiciu połowy mocy znamionowej, więc sięgając po coś certyfikowanego na 750 W można nigdy nie usłyszeć zasilacza.
Nowoczesna platforma niesie za sobą także usprawnienia w samym przekazywaniu prądu z gniazdka do komponentów.
Przełamanie bariery 300 zł otwiera drogę do modularnych kabli, certyfikatu Gold i wspomnianego trybu półpasywnego. Najdroższe zasilacze mają też w sobie funkcję monitorowania poboru prądu i napięć, co jest świetne dla entuzjastów.
Kiedy można oszczędzać na zasilaczu?
Wiele osób zajmujących się budowaniem komputerów często mówi o tym, że na zasilaczu w żadnym wypadku nie można oszczędzać. Ja z tym przekonaniem nie do końca się zgadzam. Oczywiście nie chcę popadać w przesadę i skupować złom po 15 zł, ale do komputera biurowego z małym poborem wystarczają jednostki o mocy 200 W, które często przychodzą w komplecie z obudową.
TFX nie jest popularnym standardem, ale wciąż pojawiają się nowe implementacje z coraz wyższymi certyfikatami, skierowane w stronę fanów małych i mocarnych komputerów.
Jaki zasilacz komputerowy wybrać?
Najłatwiejszym sposobem na dobranie zasilacza jest użycie kalkulatora obciążenia. Wystarczy podać specyfikacje swojego komputera i algorytm wyliczy średnie zużycie. Z tą informacją możesz wyruszyć na poszukiwanie jednostki z odpowiednią mocą znamionową.
Trzymaj się sprawdzonych firm, które dają długie gwarancje producenta i szukaj certyfikatów sprawności. Te oznaczenia mówią o tym, że dany zasilacz spełnia ogólne normy europejskie, które też zakładają parametry poprawnych napięć.
Warto też na dobre rozeznać się w producentach zasilaczy, bo wiele firm zamawia produkty od większy graczy i dokłada tylko swoją nazwę.
Zdarzają się przypadki, w których na rynku dwa takie same technicznie zasilacze różnią się między sobą drastycznie ceną jedynie przez kolor obudowy i znaczek. Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale każda marka ma inne czynniki cenowe.
No to jak, teoria czy praktyka?
W teorii powinno się kupować zasilacze mocno na wyrost, aby musiały działać tylko w połowie mocy, bo wtedy są najlepsze napięcia.
W praktyce im bardziej zaawansowany zasilacz, tym mniejsza dysproporcja.
W teorii na zasilaczu nie można oszczędzać.
W praktyce są przypadki, w których można i nic złego się nie stanie. Na rynku jest masa potężnych marek, budujących komputery biurowe, które od lat oferują tańsze, słabsze zasilacze w swoich seriach biznesowych.
Po paru latach te komputery z tymi „słabymi” zasilaczami trafiają do centr poleasingowych, gdzie są sprzedawane dalej, czasem z 24-miesięcznymi gwarancjami. I wiecie co? Bardzo rzadko wracają na naprawy z powodu zasilaczy.
W teorii im większa moc znamionowa tym lepiej.
W praktyce im lepsza konstrukcja zasilacza i nowsze rozwiązania, tym lepiej. Czasem zamiast rozbuchanego 1000 W z niskim certyfikatem warto wybrać solidne 650 W z 10 latami gwarancji, które i tak poradzi sobie z poborem 500 W.
Jak zwykle wychodzi na to, że wygrywa rachunek i rozsądek, a nie ułańska fantazja i 1000 W na pudełku. Dzisiaj to już nie jest wojna na tabliczki znamionowe, a na unikalne rozwiązania i poprawę kultury pracy.